Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Lumi - historia jednego psa i wielu dobrych ludzi

Adam Willma
Adam Willma
U Lumi pozostał jedynie lęk przed dużymi samochodami. Prawdopodobnie wskutek wielu godzin podróży
U Lumi pozostał jedynie lęk przed dużymi samochodami. Prawdopodobnie wskutek wielu godzin podróży Adam Willma
Poproszono mnie, żebym opowiedział o Lumi. Niechętnie się zgodziłem, bo nie jest łatwo pisać o kimś, z kim się na co dzień sypia, ale spróbujmy.

Mokry, czarny nochal właśnie mnie szturcha, żebym się nie zapomniał w tym pisaniu, bo miska sama się nie zapełni, a smycz – nie przypnie.

Cisza po psie

Kto nie mieszkał z psem nie pojmie, jak pusty jest dom bez psa. Cisza aż krzyczy, ręka buntuje się – odruchowo odstawiając na podłogę pudełko po twarożku do wylizania. A cóż dopiero, gdy człowiek wchodzi do zimnego łóżka!

W naszym domu ta cisza zaległa wczesną wiosną za sprawą jednego kleszcza. W kilka dni babeszioza wykonała wyrok, ucinając czternaście lat wspólnego życia. To była szorstka miłość. Bonus przyjechał z bydgoskiego schroniska. Kiedy zamieszkał u nas, nie mogliśmy wiedzieć o jego psychicznych urazach – lęku przeradzającego się w agresję. Behawiorysta zrezygnował po kilku spotkaniach: - Pies został zbyt szybko odseparowany od matki. Tego się naprawić nie da.

No więc zostaliśmy z typem dwubiegunowca, który dla domowników był pomrukującym aniołem, a na zewnątrz – wcielonym diabłem.

U Lumi pozostał jedynie lęk przed dużymi samochodami. Prawdopodobnie wskutek wielu godzin podróży
U Lumi pozostał jedynie lęk przed dużymi samochodami. Prawdopodobnie wskutek wielu godzin podróży Adam Willma

Pustka, która pozostała po kudłaczu była jednak nie do zniesienia i żadne zaklęcia „odpocznijmy od psa” nie działały. Ręce nadal odmawiały posłuszeństwa szukając mimowolnie łba do pogłaskania pod stołem.

Światełko w tunelu zapaliła żona: - Już dobrze, zgadzam się na nowego psa, pod warunkiem, że ten nie będzie już spał w łóżku.

Joanna od aniołów

Każdy etap życia ma swojego psa, więc tym razem podeszliśmy do sprawy systematycznie. Wybiegliśmy 14 lat do przodu – do czasu wnuków i zbliżającej się starości - więc kluczem poszukiwań była łagodność. Pies musiał być nieduży, aby z upływem czasu nie było problemem zaniesienie go do weterynarza.

Po kilku tygodniach poszukiwań wybór padł na Kodę, szczeniaka, który wraz z rodzeństwem trafił do przytuliska pod Koninem. Czarna jak smoła, z białym krawatem, trochę jeszcze wystraszona, ale łagodna jak baranek. Wybór Kody miał jeszcze jeden plus – nie wiadomo z jakiego powodu, ale statystyczne szanse na znalezienie rodziny dla psa w kolorze czarnym są mniejsze, niż w przypadku innego umaszczenia.

W przytulisku Joanny dożywają w spokoju nie tylko psy, ale i zwierzęta gospodarskie. Z wykształcenia anglistka, z nauczycielka, z wrażliwości – przyjaciółka wszelkich zwierząt.

- To po babci, która była bardzo empatyczną osobą – mówi.

Joanna, sympatyczna, wiecznie zabiegana blondynka spod Konina, postanowiła nie iść najłatwiejszą drogą. Przygarnia najtrudniejszą łobuzerię i najbardziej zranione psychicznie psiaki. Ale ukraińskiej przesyłki z Kodą i towarzystwem nie mogła odmówić: - To uchodźcy, przygarnięci z terenów objętych wojną. Trzeba było je rozdzielić po Polsce, więc trochę gości przyjęłam.

Gdy Koda z kompanami wybiegła na spacerniak, dowiedzieliśmy się że nie jesteśmy jedynymi, którzy zadeklarowali się ją przygarnąć. Gdybyśmy zrezygnowali, adopcję zadeklarowała rodzina z Krakowa.

Biszkopt do pożarcia

Dziewczyny tworzyły w przytulisku zgraną kompanię: Koda, jej biszkoptowa siostra Lumi i znaleziona w polskim lesie przyjaciółka – Spinka. Cóż, skoro znalazł się dom dla czarnego psa… Biszkoptowa ostatecznie sama rozwiała wątpliwości – jako jedyna nie odstępowała nas na krok. Klamka zapadła. Do umowy adopcyjnej pani Joanna dołączyła niebieski, ukraiński paszport.

Data urodzenia musiała być umowna. Krótko przed wybuchem wojny ktoś znalazł w przydrożnej jamie cały miot szczeniaków, których matka gdzieś zaginęła.

Próba generalna ze smyczą, a później test z jazdy samochodem. Domowe legowisko z dala od łóżka i domowa miska – szczęśliwie z solidnej blachy, bo po pierwszym posiłku zorientowaliśmy się, że mamy w domu nowy odkurzacz zdolny przy wylizywaniu miski wessać się w sufit sąsiadów z dołu.

Lumi odegrała przed nami rolę psa idealnego. Kwestię załatwiania się na dworze złapała w ciągu dwóch dni. Udawała, że szczekanie jest jej zupełnie obce, podobnie jak obgryzanie mebli i butów. Do tego żadnych roszczeń do łóżka i stołu.

Niestety, w ludzkim teście silnej woli zatriumfowała hipokryzja – trzeciego dnia usłyszałem żonę nagabującą cichaczem kundla do łóżka. Tyle samo potrwała ważność moich zapewnień o niedokarmianiu psa przy stole.

Ślad zaginął po Raji

Przeglądamy paszport Lumi ze schroniskowymi świadectwami szczepień. Po nitce zaczynamy docierać do kłębka ludzi dobrej woli, który sprowadził ja do Polski.

Najpierw nieznany człowiek, któremu nie szkoda było czasu i fatygi, żeby odnieść 5 szczeniaków do schroniska.

Później pani Tatiana ze schroniska, która pomimo wojennego chaosu postanawia uratować trzy najbardziej wybiedzone szczeniaki. W tym Lumi – z bielmami na oczach (po ataku wirusa) i przetrąconym biodrem oraz Kodę w niewiele lepszym stanie.

Panią Tatianę odnajdujemy na portalu społecznościowym. Widzimy jak topnieje jej serce na widok Lumi w bezpiecznym miejscu.

Do Polski w pierwszej kolejności wysłała najsłabsze szczeniaki. Ale nitka nie doszłaby do kłębka, gdyby nie Igor Tracz, mistrz świata w psich zaprzęgach, który od początku wojny jeździ na Ukrainę.

- Problem psów pojawił się przy okazji. Przewożę przede wszystkim pomoc humanitarną, a problem psów pojawił się trochę przypadkowo, ponieważ moje pojazdy są dostosowane do transportu psów.

Lumi i Koda jechały w towarzystwie trzeciej siostry, ale po otwarciu klatki po polskiej stronie granicy, przestraszona Raja czmychnęła i ślad po niej zaginął. Być może znalazła schronienie u któregoś z okolicznych gospodarzy.

Dzięki tym psom, poznałam ludzi

Akcję od początku koordynowała w internecie Agnieszka z Gdańska: - W lutym zobaczyłam w internecie zdjęcia kalekich psów, które trafiły do w schroniska w Aleksandrii. Tam nie ma nawet bieżącej wody. Nie mogłam tego przeżyć, więc zwróciłam się z prośbą do Igora. Pierwszą partię tych niesprawnych psów Ukraińcy dowieźli nam na granicę. Po kolejne Igor pojechał już na Ukrainę .

Okazało się, że ludzi dobrej woli jest więcej. Pomogła Aneta z Bydgoszczy, odezwali się chętni do pomocy ze Stanów Zjednoczonych, gotowość przyjęcia zadeklarowały rodziny z Wielkiej Brytanii.

Koda znalazła nowych, krakowskich opiekunów dzień po Lumi. Spinkę przygarnęła rodzina z Poznania. Kilka tygodni później, do Polski trafiły dwie ostatnie siostry z miotu. Zupełnie inne – przerażone, unikające dotyku, reagujące nerwowo. Wojna i schronisko zdążyły je złamać. Ale po nie zgłosiły się dobre dusze. Tania spędza dnie w pracowni rzeźbiarskiej swojego pana, Lesią zaopiekowało się małżeństwo informatyków. Ich kolega Bezik podróżuje dziś z właścicielami po Europie.

- Za sprawą psów spotykam nieprawdopodobnych ludzi – wzrusza się Joanna Na przykład opiekunów, którzy zabrali Mobiego. - Psa, który cierpiał na straszliwy lęk separacyjny. Gdy zostawał sam w domu, ogryzł nawet lodówkę, nie wspominając o tapicerce w samochodzie. Prosiłam już nawet właścicieli, żeby zwrócili do przytuliska. Usłyszałam, że jeśli powiedziało się „a”, trzeba też powiedzieć „b”, tak jak z dzieckiem. I dziś osiągnęli już duży postęp z Mobim.

Poruszająca się historia Mario z Mariupola. Joanna: - Nie chciał tknąć ani suchej karmy ani nawet najlepszych frykasów z puszki. Wygrzebywał za to suchy chleb i obierki, ciągle grzebał w śmieciach. Inny pies przyjechał z pożartymi uszami i odgryzionym ogonem. Takie historie można mnożyć.

Furtka się zamknęła

Igora Tracza żaden widok już nie zdziwi: - Wiozłem psa z otwartymi ranami, któremu wybuch urwał nogi. Niestety, weterynarz z Polski musiał podjąć decyzję o uśpieniu, bo okazało się, że biedak ma również zgruchotany kręgosłup. Najgorsza jednak była sytuacja w schronisku w Borodiance, z którego w popłochu uciekł personel, pozostawiając psy zamknięte w klatce. Gdy po wielu dniach pojawili się tam ludzie z 400 psów pozostało przy życiu już tylko 200. Przeżyły wyłącznie dlatego, że pożerały truchła innych psów.

Igor Tracz podkreśla, że tak wielka skala dramatu schroniskowych psów wynika również z braku wcześniejszych regulacji na Ukrainie. Nie było polityki sterylizacji, chipowania, obowiązkowego tworzenia schronisk przez samorządy.

W takim stanie były szczeniaki, gdy trafiły do schroniska, w ręce dobrych ludzi
W takim stanie były szczeniaki, gdy trafiły do schroniska, w ręce dobrych ludzi Schronisko w Aleksandrii

- W efekcie schroniska prowadzą najczęściej osoby prywatne, które z czasem zaczyna to przerastać – tłumaczy Igor Tracz. - Niestety, o ile na samym początku wojny uchylone zostały unijne normy, później wajcha przesunęła się w druga stronę. Wprowadzono wymóg badania wścieklizny, które wykonuje jedynie instytut w Kijowie, a na wynik trzeba czekać kilka tygodni. Nie wolno też ściągać psów bezdomnych, a to oznacza, że nie przepuszczą mnie przez granicę z psami zamordowanych właścicieli. Wobec osób przewożących psy specjalistycznymi pojazdami, takimi jak moje, od razu pojawia się podejrzenie, że prowadzę działalność komercyjną.

W efekcie mini-konwój Tracza już kilka razy wracał z Ukrainy pusty. - Ale warto próbować – mówi sportowiec. - Choćby dla tej jednej chwili - kiedy po powrocie do Polski wyładowywałem psy z samochodu, pomagała mi rodzina ukraińskich wolontariuszy. Okazało się, że w jednej z klatek był pies, którego zmuszeni byli zostawić podczas ucieczki. Zupełny przypadek. Wyobraża pan sobie?

Oczy Jagódki

Dla Joanny najcięższym przypadkiem nie są jednak te ze zbombardowanych miast, ale Jagódka z makabrycznego schroniska pod Sieradzem: - Miała trzy miesiące, gdy trafiła do miniaturowego kojca, w którym trzymano ją 10 lat. Nigdy w życiu nie widziała, takiej przeraźliwej pustki w oczach psa. Dziś daje się już całować i pilnie uczestniczy w lekcjach angielskiego dla moich dzieci.

OK, czarny, mokry nos mówi, że koniec z już z tymi smutnymi opowieściami. Bo życie jest piękne. To psie również. Pora na wybieg, na którym, wśród polskich kolegów, jest jeszcze jeden uchodźca (do tej pory straszliwie lęka się ludzi) i pewien rasowy elegancik z Kijowa.

PS. Jeśli zastanawiacie się jak pomóc psim wolontariuszom, możecie oczywiście znaleźć na Facebooku konto Stowarzyszenia „Wioskowo Mi”. Ale Joanna ma pilniejszą prośbę: – Na adopcję czeka suczka z Nikopola. Ktoś próbował ją zabić, uderzając tępym narzędziem. Straciła w ten sposób jedno oko. To pies najciężej znoszący pobyt w zbiorowisku.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Lumi - historia jednego psa i wielu dobrych ludzi - Gazeta Pomorska

Wróć na wloclawek.naszemiasto.pl Nasze Miasto